Mówią o nim: pracuś. On sam jednak nie lubi tak siebie nazywać. „Uwielbiam grać koncerty. I chcę się rozwijać”, opowiada w jednym z wywiadów. Gdzie indziej dodaje: „Muzyka to całe moje życie robię ją z przyjemnością, a nie na akord”. A w jeszcze innym miejscu tak wyjaśnia swoje profesjonalne podejście do tworzenia muzyki: „Wyznaczam sobie cele i je realizuję”. Te trzy wypowiedzi pozwalają już choćby częściowo wyjaśnić, skąd u Palucha taka regularność w wydawaniu nowych płyt i koncertowaniu. Dziesięć albumów w ciągu dziesięciu lat – to wystarczająco dużo, by sprawdzić się w różnych konwencjach, wyrobić własny styl i umocnić pozycję na scenie.
Gdyby doszukiwać się przełomowych momentów w dorobku tego 33-letniego poznaniaka, trzeba by wskazać ich przynajmniej kilka. Pierwszym, niemuzycznym, byłaby kontuzja kolana i pleców, która zamknęła mu drogę do świata futbolu u progu seniorskiej kariery. Mniej więcej w tym samym czasie w lokalnym środowisku rapowym pojawił się jego debiutancki nielegal „Życie jest piękne”. To materiał, który otworzył Paluchowi kilka furtek. To dzięki niemu raper wraz z producentem Julasem trafił do grupy Aifam, w której działali już wcześniej m.in. Mrokas, Waber i DJ Hen. „Zrobiłem z nimi dwa albumy. Myślę, że całkiem niezłe”, wspomina po latach.
Ostatecznie drogi Palucha z Aifam się rozeszły. Nim to się jednak stało, poznański MC zdążył zaistnieć na podziemnej scenie płytą „Biuro Ochrony Rapu” (2007), od której tytułu wzięła się później nazwa jego wytwórni. Już gościnne występy Bilona („Kryminalna gra”) i DonGuralEsko („Wokół mnie”, pierwszy głośniejszy singiel w dorobku Palucha) jasno wskazywały, że Paluch oraz Julas – producent całego krążka, a w kolejnych latach regularny współpracownik poznańskiego MC – mają wsparcie ze strony poważnych graczy i są mile widziani na legalnej scenie. Na oficjalny debiut Paluch nie musiał zresztą długo czekać. Album „Pewniak” (2009) jest jednak ważny nie tylko z tego powodu, że inicjował serię oficjalnych wydawnictw w dyskografii Palucha. To płyta, która była rejestrowana jeszcze w surowych warunkach, na tzw. „jeden ślad”. W kolejnych latach poznaniak odszedł od tej techniki. Wrócił do niej dopiero przy okazji brudnego, surowego „Made In Heaven” z 2014 roku.
„Pewniak” rozpoczął „marsz po legalach” Palucha, ale na pierwsze komercyjne sukcesy raper musiał poczekać do 2012 roku, gdy na rynek trafiło „Niebo”. To album, który wyznacza kolejny moment przełomu w karierze poznaniaka. Od tego czasu Paluch kroczy od sukcesu do sukcesu. Złoto, złoto, podwójna platyna, złoto, platyna, potrójna platyna, platyna. To wyniki odpowiednio: “Nieba”, “Miliona dróg do śmierci” (nagranego wspólnie z Kalim), “Lepszego życia dilera” i “Made In Heaven”, „10/29”, „Ostatniego krzyku osiedla” i „Złotej owcy”. Szlifowany latami warsztat to jedno, ale powyższe wyniki są także konsekwencją przemyślanego doboru muzyki. Paluch od zawsze miał dobrą rękę do bitów. Począwszy od podkładów przygotowywanych przez wieloletniego współpracownika Julasa, a skończywszy na imponującej liście bitmejkerów, którzy dbali o warstwę muzyczną na jego ostatnich krążkach: Donatan, Chris Carson, SoDrumatic, Matheo, Sherlock, Deemz czy The Returners. Wszyscy twórczo czerpią inspiracje zza Oceanu, wszyscy mają też bogate, mięsiste brzmienie.
Byłoby jednak sporym nadużyciem sprowadzać sukces Palucha do kilku cyferek – bez względu na to, ile zer za nimi stoi i jakie wiązały się z tym konsekwencje (dzięki komercyjnym wynikom raper mógł postawić w stu procentach na muzykę i zrezygnować z pracy w gastronomii jako mistrz sushi). Jego samego dobra sprzedaż cieszy pewnie z innego powodu: że jest wciąż zapotrzebowanie na hip-hop, który stawia artyście i słuchaczowi pewne wymagania i który nie łasi się do nikogo za pomocą sentymentów czy innych tanich chwytów. Na hip-hop, który jest rozumiany jako pewien etos, zbiór poglądów i styl życia.
Mówiąc o etosie hip-hopowca, należy w przypadku Palucha wskazać na kilka elementów. Po pierwsze: szczerość przekazu. Choć w tekstach Palucha często powracają ogólne sądy na temat patologii społecznych czy raperów, z którymi dzieli rynek, nie należy tych opinii traktować bynajmniej jako czczego gadania, strzałów w powietrze, które adresowane są do wszystkich i do nikogo. Przeciwnie, można odnieść wrażenie, że Paluch w swoich tekstach generalizuje to, co w innym miejscu nazywa po imieniu. Na przestrzeni lat zdarzało mu się upominać dziennikarzy, swoich współpracowników oraz legendy sceny – wszystko w imię kultury hip-hopowej, do której on sam się mocno poczuwa.
Znamienne – i to należałoby uznać za kolejny, drugi element rapowego etosu – że w słowach Palucha, gdy ten ocenia choćby muzyczny światek, pobrzmiewa ton wyważonej sprawiedliwości. Poznaniak potrafi w jednej wypowiedzi złajać kogoś za jedno nagranie, by docenić za inne. Nie pierze publicznie brudów, chyba że w klasycznej rapowej formie, czyli dissie. Jeżeli krytykuje, to trzeźwo i z rozmysłem. Jeśli chwali, to merytorycznie. W sporcie mówi się o kimś takim, że gra po profesorsku – każdy jego ruch jest zdecydowany i odpowiedzialny. Podobne określenie zdaje się też pasować do Palucha.
Po trzecie, etos hip-hopowca nie oznacza w przypadku Palucha muzycznego konserwatyzmu. Od samego początku bliskie mu są syntetyczne brzmienia (jeden z jego pierwszych krążków nosił tytuł „Syntetyczna mafia” [2011]), a więc coś, co w oczach hip-hopowych purystów przez lata stało w opozycji do tradycyjnego samplingu. Co więcej, to właśnie elektroniczne bity zdają się wieść prym w jego twórczości. Fakt więc, że na ostatnich krążkach zdarza mu się uciekać w popularną, trapową stylistykę, nie wynika bynajmniej ze zwęszenia koniunktury czy dostrzeżenia mody – jest zwyczajnie prostą konsekwencją drogi obranej przed laty. Zresztą pod względem muzycznym również ciężko Palucha zaszufladkować. Ostatni album, „Złota owca” (2017), jest tego najlepszym przykładem. Obok lżejszych, dancehallowych podkładów („Dym”) trafiają się też samplowane, klasyczne utwory („Krótka piłka”) oraz śpiewane momenty, do których Paluch zdążył przyzwyczaić swoich słuchaczy w ostatnich latach („List w butelce”). Styl poznaniaka, choć wypracowany i łatwo rozpoznawalny (duża w tym zasługa potężnego głosu), jest jednocześnie stylem otwartym na ewolucję. “Lubię eksperymentować”, tak Paluch mówi sam o sobie.
Czwartym elementem hip-hopowego etosu jest u Palucha niezależność. By móc mówić, co się myśli; by móc oceniać na podstawie faktów, a nie uprzedzeń; by móc eksperymentować bez podążania za trendami – by wszystko to było w pełni możliwe, Paluch musiał stanąć na swoim. „Władza absolutna, nie działam tu dla kogoś/ Możesz być dobry, ale smycz przeszkadza nogom”, rapował w 2016 roku w utworze o wiele mówiącym tytule „Self Made”. Dziś jego wytwórnia B.O.R. Records, pozwala nie tylko jemu samemu na niezależność, ale daje też szansę na artystyczną samodzielność kilku innym istotnym postaciom polskiego hip-hopu jak Gedz, Kobik czy Szpaku.
„Generacja hip-hop” - takim tytułem jeden z popularnych serwisów streamingowych promuje swoją muzyczną playlistę. Utwory Palucha trafiają tam bardzo często. Choć poznaniak ma już dziesięć albumów na koncie, wydaje się, że najlepsze dopiero przed nim. Dowodem na to choćby olbrzymia popularność jego dwóch ostatnich wydawnictw, „Ostatniego krzyku osiedla” i „Złotej owcy”, które znalazły się w czołówce najchętniej kupowanych krążków danego roku w Polsce. Jeżeli więc Paluch jest częścią „generacji hip-hop”, to nie dlatego, że na popularności hip-hopu wypłynął – ale że o jakość hip-hopu od lat dba.