Niedawno został pierwszym w polskim hip-hopie raperem, który doczekał się miliona subskrybentów na YouTubie. W ostatnich latach, czego nie dotknie, zamienia w złoto. Przynajmniej, bo bywa też, że w platynę. Bez wątpienia należy obecnie do grona najpopularniejszych raperów na scenie.
Czasami aż trudno uwierzyć, że Kali, którego znamy dziś, jest tym samym Kalim, który pod koniec lat dziewięćdziesiątych i na początku dwutysięcznych niebezpiecznie filtrował z krakowskim światkiem przestępczym i zaliczył nawet kilka zakładów karnych (w jednym z nich koledzy nakręcili nawet głośny klip do utworu „Brat”). To jednak, co postronnemu obserwatorowi wydaje się czymś zupełnie sprzecznym i nie do pogodzenia, dla samego zainteresowanego bywa zupełnie naturalne i spójne. Tak właśnie jest w przypadku Kalego. „Wierzę w przeznaczenie i łańcuch przyczynowo-skutkowy, wierzę, że każdy czyn prowadzi cię do jakiegoś miejsca w przyszłości”, podkreśla w jednym z wywiadów. Dlatego też w przeciwieństwie do innych kolegów z branży, którzy mają coś na sumieniu i woleliby o tym jak najszybciej zapomnieć, on woli stanąć w prawdzie wobec swojej przeszłości i doszukać się w niej zalążków czegoś dobrego.
Skoro więc sam Kali daleki jest od lekceważenia jakiegokolwiek etapu swojej kariery, tym bardziej nie wolno pomijać tego, co z perspektywy czasu okazało się dla tego MC formujące. Mówimy tu wszakże o raperze, który przez pewien moment współtworzył Intoksynator – jeden z najbardziej zasłużonych kolektywów na krakowskiej scenie – a potem przez długie lata działał w Firmie, grupie bodaj jeszcze ważniejszej na skalę ogólnopolską. I choć na debiutancki krążek kapeli, „Pierwszy Nielegal” (2001) się nie dograł, a w promocji kolejnego – „Z dedykacją dla ulicy” (2003) – nie mógł brać udziału, jego pozycja w zespole od samego początku była niepodważalna. Nie dość, że sam zakładał grupę, to dodatkowo od samego początku był jedną z wyróżniających się tam postaci.
Czy biorąc pod uwagę umiejętności i coraz bardziej rozpoznawalny styl Kalego, kariera solowa od samego początku była mu pisana? Trudno powiedzieć. Z jednej strony jego odejście z Firmy w 2010 roku spotkało się bez wątpienia z zaskoczeniem ze strony słuchaczy. Z drugiej – potwierdzają się słowa Kalego, że pewne decyzje i posunięcia, bez względu na to, jak trudne się wydają w momencie ich podejmowania, z perspektywy czasu okazują się nieuchronne i konieczne dla dalszego progresu.
W 2010 roku Kali wszedł więc na solową ścieżkę, choć trzeba przyznać, było to dość nieszablonowe zainicjowanie samodzielnej kariery. Szczególnie wymowny jest tu tytuł pierwszego krążka – „50/50”. Pięćdziesiąt utworów i pięćdziesięciu gości. Taka imponująca liczba nagrań i zaproszonych wykonawców była jasnym sygnałem, że dla Kalego hip-hop jest mimo wszystko grą zespołową, twórczością uprawianą w koleżeńskim gronie.
To przekonanie, tak dobitnie zaznaczone na solowym debiucie, zostało wzmocnione kolejnymi krążkami, które rzadko kiedy powstawały w zupełnym odosobnieniu. Dość powiedzieć, że w 2009 roku, a więc jeszcze przed odejściem z Firmy, Kali powołał do życia inny kolektyw, liczącą w swoim szczytowym momencie dziesięć osób Ganja Mafię, z którą w kolejnych latach wydał dwa krążki. Nawet jednak gdy Kali redukował liczbę swoich współpracowników, na ogół zwykł zostawiać jednego kolegę, z którym tworzył materiał od A do Z. W takich okolicznościach powstał głośny album z poznaniakiem Paluchem pt. „Milion dróg do śmierci” (2013) oraz kilka płyt zrealizowanych według klasycznego schematu raper-producent: „Gdy zgaśnie słońce” (z PSR, 2012) „Sentymentalnie” (z Gibbsem, 2014), „Chakra” (z Pawbeatsem, 2017), „V8T” (z Flvwlxss, 2018).
Obserwując więc karierę Kalego, można odnieść wrażenie, że najlepiej się czuje, pracując w duecie lub większej grupie. Nie znaczy to jednak, że ten pochodzący z Krakowa, a obecnie mieszkający w Katowicach raper nie potrafi udźwignąć sam dłuższego materiału. Przedsmakiem tego, na co go stać, było już „Gdy zgaśnie Słońce”, na którym – jakby w kontrze do poprzedniego „50/50” – nie usłyszeliśmy ani jednego gościa (poza DJ-em). Prawdziwym pokazem mocy okazał się jednak krążek „Krime Story” (2016), gdzie Kali na siedemnastu utworach snuje konceptualną historię tytułowego Krime'a. Story-telling to wciąż dla wielu polskich raperów ziemia nieznana, teren, którego ze strachu, braku pomysłu lub luk w warsztacie nigdy nie tknęli. Kali tymczasem nie dość, że porwał się na opowiedzenie spójnej, epickiej historii, to na dodatek postanowił rozpisać ją na cały krążek, co wypada uznać za prawdziwy ewenement na polską skalę.
„Krime Story” nie było zresztą wyłącznie albumem muzycznym. Pomysł na historię zapisaną w dźwiękach wziął się z powieści, którą Kali napisał kilka miesięcy wcześniej, a która bazowała częściowo na jego własnych doświadczeniach. „Krime Story” wypada więc uznać za najwyraźniejszy jak dotąd, bo zapisany i w literaturze, i w muzyce, dowód na przemianę duchową, którą w ostatnich latach przeszedł Kali. Raper jest dziś wolny od wszelkich uzależnień – do czego też namawia innych. Został również wegetarianinem. Jak jednak zapewnia, przemiana w życiu osobistym w żaden sposób nie rozmiękczy jego twórczości.
I wydaje się, że ma rację. Wydany w 2018 roku „V8T” - będący po raz kolejny krążkiem-konceptem (tym razem z motywami samochodu i drogi jako przewodnimi) – dowodzi, że Kali trzyma rękę na pulsie, jeśli chodzi o trendy, i pozwoli skutecznie wykorzystać popularny trap do własnych celów. Pomimo stażu na scenie wciąż potrafi zachować świeżość i zainteresowanie tym, co aktualnie w trawie piszczy. „My, starsi, nie możemy mieć cały czas zadartego nosa i – używając metafory – wystawiać fingiel, by młodzi klękali przed nami i całowali. Przyznaję otwarcie, że ja też mogę się dużo nauczyć od młodych raperów, bo oni są strasznie utalentowani”, deklarował w jednym z wywiadów.
Ta postawa otwartości idzie jednak w parze z coraz wyraźniejszą świadomością własnej pozycji na scenie. Pochodzący z Krakowa raper wykorzystuje ten status, by jasno mówić, co mu się podoba, a co nie w dzisiejszym hip-hopie. Jako weteran, z którego słowem młodzi się liczą, ma do tego pełne prawo.